Osiedle dla bezdzietnych jeszcze nie powstało, a już wzbudza niemałe kontrowersje. Projekt zakłada niewielkie domki na wynajem dla par i singli.

Śląski inwestor Ekotektura ogłosił, że na Śląsku powstanie eksperymentalne, bezprecedensowe osiedle, wyróżniające się tym, że zamieszkać na nim będą mogły jedynie osoby dorosłe. Co więcej, domki w zamyśle przeznaczono do wynajęcia, nie zaś na własność. Dzięki temu ci, którym zmienią się plany prokreacyjne, będą mogli wypowiedzieć umowę najmu i przenieść się gdzie indziej. Proste to jest w teorii, gdyż jak wygląda sytuacja mieszkaniowa w Polsce- doskonale wiemy, i jak postrzegane są miejsca bez dzieci- też wiemy. A kto nie wie, zapraszam poniżej.
Oburzeni, czyli argumenty przeciw
O osiedlu dla bezdzietnych pewnie bym się nawet i nie dowiedziała, gdybym nie była w facebookowych lewicowych grupkach. Jestem też w kilku grupach dla BzW (bezdzietnych z wyboru). I wbrew temu, co niektórzy mogliby sądzić- te dwa środowiska zazębiają się w bardzo niewielkim stopniu.
Weźmy na warsztat pierwsze lepsze komentarze z tzw. leftbooka. Co łagodniejsi komentujący napomkną o i tak kiepskiej sytuacji na rynku mieszkaniowym (z czym nie ma nawet co polemizować) oraz o niepokojącej tendencji do odgradzania się od innych, dzieleniu przestrzeni i zawłaszczaniu mieszkalnictwa przez deweloperów (tu mogę się podpisać wszystkimi kończynami). Niektórzy twierdzą, że tworzenie takiego osiedla to jawna dyskryminacja. Tutaj, przyznam szczerze, mam mieszane uczucia, bo kto jest podmiotem dyskryminowanym? Nieletni? Oni i tak nie mogliby wynająć mieszkania, bo nie mają zdolności do czynności prawnych. Rodzice? Ależ oni mogą tam zamieszkać, tyle, że sami- dajmy na to, gdy dzieci są już odchowane, a oni sami na emeryturze. Rodziny? Pozwolę sobie przytoczyć pierwszą z brzegu definicję dyskryminacji. Jak podaje Wikipedia:
Dyskryminacja (łac. discriminatio – rozróżnianie) – forma nieuzasadnionej marginalizacji (wykluczenia społecznego), objawiająca się poprzez traktowanie danej osoby mniej przychylnie, niż innej w porównywalnej sytuacji ze względu na jakąś cechę, np. okres rozwojowy, niepełnosprawność, orientację seksualną, płeć, wyznawaną religię, światopogląd, narodowość lub rasę.
Ciężko w świetle tej definicji mówić, by rodzina sama w sobie stanowiła podmiot dyskryminacji. Jest to grupa jednostek powiązanych prawnie i/lub emocjonalnie, i/lub biologicznie. Nie ma tu cechy, która mogłaby stanowić przyczynę dyskryminacji. W definicji pojawia się także okres rozwojowy, ale i tutaj możemy to interpretować bardzo różnie. Nikt chyba nie zaprzeczy, że dzieci powinny mieć prawo do godnego traktowania, do opieki, nauki, nietykalności cielesnej, wyrażania własnego zdania, kontaktów z rodziną. Jednocześnie ze względu na niedojrzałość nie mogą one robić niektórych rzeczy, które robią dorośli i również ciężko to nazwać dyskryminacją. Oczywiście prawo nie jest doskonałe i przekroczenie magicznej granicy osiemnastu lat nie znaczy, że z automatu stajemy się dojrzalszymi, rozsądniejszymi i w ogóle innymi ludźmi, niż byliśmy jeszcze wczoraj.
Dodam, że wśród cech podlegających dyskryminacji znajduje się też… światopogląd. Niektórzy twierdzą, że decyzje prokreacyjne są decyzjami „lifestylowymi” i że to bezdzietni są dyskryminowaną mniejszością. Do tego odniosę się później.
Argumenty „za”
Planowane osiedle jest mocno kontrowersyjne, lecz ma również swoich zwolenników. Co więcej, niektórzy bezdzietni jeszcze kilka lat temu mówili o tym, jak chętnie by zamieszkali na takim osiedlu, gdyby tylko powstało. Nadmienię, że w tym artykule mówiąc o bezdzietnych mam na myśli nie tyle osoby niemające dzieci, co ludzi, którym z rodzicielstwem nie jest po drodze i czują się członkami społeczności BzW.
Pozwolę sobie przytoczyć wypowiedź Leny z facebookowej grupy „Bezdzietni z Wyboru- bez cenzury”. Zacytuję szersze fragmenty nie dlatego, że nie chce mi się pisać , lecz dlatego, że są one odpowiedzią na główny nurt dyskusji o tym osiedlu. Wpis jest dość mocny i pełen nieparlamentarnych określeń, wstawiam go za zgodą autorki. Lena pisała już w roku 2018:
„Była taka spokojna, zawsze mówiła dzień dobry, zakupy pomagała nosić. Ale pewnego dnia, wkurwiona po trzech latach wysłuchiwania kwiku gó*niaków pod swoim balkonem, zrzuciła napalm ze swojego czwartego piętra, na znajdującą się poniżej piaskownicę. Opętany ryk dogorywających purchląt i ich madek rozległ się po całym osiedlu. „A mogli po prostu chodzić pod inny blok i inne okna” – pomyślała.
Nie, nie jestem psychopatką, ale do takiego właśnie stanu doprowadziło mnie mieszkanie na pewnym ”ekskluzywnym” osiedlu, gdzie pan architekt od zagospodarowania terenu postanowił umieścić piaskownicę i huśtawkę tuż pod oknami zwykłych, biednych, niczego winnych ludzi.
Na szczęście dla siebie i swoich zmaltretowanych nerwów od tygodnia mieszkam już gdzie indziej, gdzie nie ma szans na żaden plac zabaw, a bachory póki co na szczęście słychać sporadycznie.
I stąd moje marzenie, aby powstały osiedla dla bezdzietnych. Biorąc pod uwagę to, że dziecioroby mogą sobie mieszkać wszędzie i niemal wszystkie miejsca skażać swoją i swych bachorów obecnością, to my – bezdzietni jesteśmy DYSKRYMINOWANI.
Wkur*** to, że człowiek robi wszystko, by nie zaznać tego ”błogosławieństwa i cudu”, jakim jest rodzicielstwo – nie uprawia nieodpowiedzialnego seksu, myśli o tym co i jak robi, poświęca nader przyjemny aspekt swojego życia jakim jest swobodny seks bez żadnych gumek i tabletek i co? I tak musi brać udział w cudzym rodzicielstwie! Bo za ścianą płacze ząbkujący ”bąbelek fąfelek”, bo pod oknem drą ryja ledwo odrosłe od ziemi gówniaki wszystkich matek z osiedla, bo dwie pie*dolnięte dziewczynki w wieku lat trzech usiadły naprzeciwko siebie i piszczą do siebie nawzajem, a matka dumna stoi obok i nie reaguje.
Dodam, że czasami człowiek naprawdę nie ma wpływu na to, gdzie mieszka, czasem wynajmuje się tam, gdzie można i gdzie człowieka stać. W tymże naszym wspaniałym kraju niewielki odsetek osób stać na własny dom, otoczony dwumetrowym płotem na jakimś zadupiu z dala od takich chorych akcji.
Dlatego jak przy próbie zwrócenia uwagi takiej matce, by uciszyła swoje dziecko słyszę: „Nie podoba się, to się proszę wyprowadzić” mam ochotę:
1. Wyj*bać jej z liścia, aż się nogami nakryje
2. Powiedzieć: „Tak? Ja bardzo chętnie się wyprowadzę. Złożysz mi się na przeprowadzkę i domek jednorodzinny?”
Bo serio – ja nie czerpię żadnej przyjemności z mieszkania w sąsiedztwie dzieciorobów, to nie jest dla mnie jakaś przyjemność i wyróżnienie, tylko katorga.
Ale wspomnij coś o osiedlu dla bezdzietnych, gdzie faktycznie bezdzietni i dzietni nie przeszkadzaliby sobie i zapadła by pełna komitywa i zrozumienie, zgoda i empatia – to od razu ból dupy, że: „CO?! JA NIE MOGIE ZE SWOIM DZIECIACZKIEM KOCHANYM MIESZKAĆ TUTAJ?!”
Zdecydowałam się na przytoczenie tych zdań, gdyż podobnych argumentów używają… przeciwnicy tego osiedla. Tak, przeciwnicy mówią właśnie, że jest to dyskryminacja (o czym wspomniałam powyżej) oraz negują argumenty typu „przecież rodzice z dziećmi mogą mieszkać gdzie indziej”. Sytuacja, jak wynika z słów Leny, jest odwrotna- to „dzietni” mogą mieszkać praktycznie wszędzie, zaś osoby BzW nie mają swojej „safe space” i są skazani na bierne uczestnictwo w cudzym rodzicielstwie. Warto zauważyć, że Lena użyła również argumentów socjalnych, mianowicie, że nie każdego stać na własny dom i nie mamy do końca wpływu na swoje miejsce zamieszkania, gdyż ogranicza nas sytuacja finansowa. I to nie Lena napisała to w odpowiedzi na oburzenie z powodu tego osiedla. Ona ten pomysł wyprzedziła. Widać więc, że zapotrzebowanie jest.
Co więcej, jeżeli ktoś decyduje się mieszkać na osiedlu dla bezdzietnych, to raczej nie po to, by za chwilę zajść w ciążę. Byłoby to działanie pozbawione sensu. To tak jakbym ja na siłę chciała wprowadzić się na osiedle dla katolików, a potem oburzała się, że ktoś mi pod oknem psalmy śpiewa. Co więcej, to miejsce dopiero powstaje, nikt rodziców z dziećmi nie zamyka w gettach, nie ogranicza swobody poruszania ani nie wyrzuca z dotychczasowych mieszkań tylko ze względu na posiadanie dzieci. Porównania do apartheidu czy „nur fur Deutsche” są mocno naciągane. Potrzeby osób BzW nie powinny być traktowane jako mniej ważne od potrzeb osób z dziećmi.
No i jeszcze trzeba dodać, bo nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, że osoby potencjalnie chętne do zamieszkania na osiedlu BzW to niekoniecznie zblazowani lambadziarze, którym płacz dziecka przeszkadza w upajaniu się własną zajebistością. To mogą być ludzie cierpiący na mizofonię. Ludzie w spektrum autyzmu, z nadwrażliwością dźwiękową. Osoby posiadające różnorakie traumy związane z dziećmi. Kobiety z tokofobią lub po poronieniach. Robotnicy z nocnej zmiany, którym dziecięce płacze przeszkadzają w odsypianiu. I tak dalej. Przykłady można mnożyć. Ale co z tego, skoro przenajsprawiedliwszy leftbook i tak zmiesza zwolenników osiedla z błotem i przyklei im łatkę ejdżysty, klasisty, seksisty, rasisty i cyklisty. A ty po prostu chcesz mieszkać w miejscu bez dzieci. Znajdzie się też pewnie jakiś „życzliwy”, doradzający ci terapię, by dzieci i ich jęki przestały działać ci na nerwy. Po pierwsze- wiadomo, jak jest z dostępnością pomocy psychologicznej w naszym pięknym kraju. Po drugie- nawet, gdyby terapia była dostępna, to nie zawsze odniesie pożądany skutek, a jeśliby odniosła, to wymaga czasu, a do tej pory trzeba gdzieś mieszkać. No i po trzecie, kojarzy mi się to z retoryką „zmień pracę, weź kredyt”.
ciekawostka- komentujący wspominają, że takie osiedla istnieją w wielu państwach Zachodu. Oczywiście tam sytuacja mieszkaniowa ogółem jest inna niż w Polsce, gdzie króluje patodeweloperka, ale skoro takie rozwiązanie funkcjonuje, to może ma ono swój sens?
Jestem zdecydowanie przeciwna grodzonym osiedlom i gdy widzę szlabany, płoty, kamery i zasieki, kojarzy mi się to z więzieniem. Jednak osiedle nieogrodzone, ale przeznaczone dla konkretnej grupy odbiorców, ma swoje zalety. Choćby to, że bezdzietni i dzietni przestaną się nawzajem wkurwiać. Nie, homogeniczność tkanki miejskiej nie jest dobra, przyznaję. Jednak osiedle, o którym mowa, nie jest osiedlem grodzonym. Są to po prostu małe domki dla par i singli. Nie, homogeniczność tkanki miejskiej nie jest niczym dobrym. Jednak lepsze są domki bez dzieci niż grodzone osiedle przeznaczone dla par, singli, rodzin i seniorów, pod warunkiem, że mają pieniądze. TO jest dzielenie przestrzeni, a nie jakieś tam eksperymentalne, niewielkie osiedle.

Komu przeszkadzają bezdzietni i skąd te kontrowersje?
Nie da się ukryć, że nasze społeczeństwo jest, przynajmniej w teorii, bardzo prorodzinne. Antynatalistów krytykuje zarówno lewa, jak i prawa strona. Deklaracja bezdzietności witana jest zazwyczaj zaskoczeniem, politowaniem lub oburzeniem. Jak państwo polskie dba o dzieci, gdy się już urodzą, wiemy- masz rodzić, a potem sobie jakoś radź. 500+ może pomogło niektórym rodzinom, ale chyba nikt rozsądny nie spodziewałby się, że podniesie ono dzietność.
Myśląc o tej sprawie doszłam do wniosku, że zadeklarowani BzW są drzazgą w oku kapitalistów. Osoba posiadająca rodzinę będzie się starała ją utrzymać i nawet pogarszające się warunki pracy nie skłonią tej osoby do rezygnacji- w końcu dzieci coś jeść muszą. Rodzice obłożeni obowiązkami mają siłą rzeczy mniej czasu na działalność. Przyzakładowe przedszkola nie istnieją, a w publicznych brakuje miejsc, więc pracownik mający dzieci chętniej weźmie nadgodziny, by na to prywatne zarobić. Oczywiście ten medal ma dwie strony, bo są tak zwane „maDki i ojDZe”, którzy nie pracują i kombinują, ale wtedy to już jest problem państwa, a nie konkretnego zatrudniciela. Faktem jest też, że i bezdzietni mają pewne niedogodności, np. jeśli chodzi o udzielenie urlopu latem- chętniej udzielą go osobie z dziećmi, żeby i tak nie latała co chwila na zwolnienie, by się zająć „bombelkiem”, ale znowuż jest to niedogodność dotykająca bezdzietnego, a nie zatrudniającego. Choć, żeby było bardziej paradoksalnie, kapitalizm do rozrodu jednocześnie zniechęca, bo coraz mniej osób stać na założenie rodziny. Mnie, na przykład, nie byłoby teraz stać, nawet, gdybym zechciała.
Co warto dodać, posiadanie dziecka napędza konsumpcję. Wózki, pieluchy, książeczki, prywatne przedszkola (bo w publicznych miejsc brak), konieczność kupna samochodu lub wymiany na większy (komunikacja zbiorowa niedomaga, a z dzieckiem to jest jeszcze bardziej dokuczliwe), potrzeba wynajęcia osoby do opieki (długie godziny pracy uniemożliwiają odbiór dziecka na czas z przedszkola). Kiedy dziecko pójdzie już do szkoły, nie jest lepiej. Teoretycznie mamy darmową edukację, w praktyce kiedy ja chodziłam do szkoły, podręczniki zmieniało się co rok, bo ktoś w Ministerstwie Edukacji majstrował przy podstawie programowej i trzeba było płacić za nowe komplety. Do tego, rzecz jasna, materiały na plastykę i technikę, stroje na WF i inne tego typu „drobiazgi”, które po zsumowaniu mogą dać całkiem pokaźną kwotę. A weź jeszcze do tego przekrocz jakiś limit zarobków i nie dostań dofinansowania. Polska szkoła znakomicie pogłębia i utrwala nierówności, zamiast je niwelować, a co gorsza bywają nauczyciele, którzy wstawiają pały za brak podręczników, wymagają nowego kompletu kredek na plastykę i żądają określonego koloru koszulki na WF. Jednak polska szkoła to temat rzeka, który jeszcze na pewno poruszę.
Zastanawiam się, dlaczego akurat to konkretne osiedle wzbudziło tak żywą dyskusję. Powstające w Łomiankach osiedle dla katolików wywołuje najczęściej śmiech i politowanie i założę się, że podobnie byłoby z każdym innym, przeznaczonym dla określonej grupy. Zawsze, kiedy pojawiają się miejsca bez dzieci, wywołuje to duże kontrowersje.
Znając życie, część osób czytających ten artykuł już teraz zechce ode mnie jednoznacznej odpowiedzi, czy tego typu osiedle popieram, czy potępiam. Odpowiedzi takiej nie dostaniecie. Początkowa moja reakcja była zdecydowanie na tak: „Oooo, jak super, osiedle bez wózków na klatce schodowej, dzieciaków krzyczących pod blokiem i niemowlęcego płaczu!”. Przyznam też, że chętnie wbijałam kij w mrowisko wszystkim oburzonym „internetowym wojownikom sprawiedliwości”, bo sama jako osoba BzW czuję się niekiedy zepchnięta na bok. Nie oznacza to jednak, że nie dostrzegam zagrożeń wynikających z dzielenia przestrzeni.